Kartki papieru luzem
Opowiadania, zaplatające się historie, zapisane na pojedynczych stronach w kratkę, wyrwanych z zeszytów. Pośpiesznie szkicowane postacie.
czwartek, 6 października 2016
Vivi
- Jakby odpędzała muchy - oparte o ścianę krótkowłose dziewczę roześmiało się dźwięcznie. Jednocześnie szturchnęła łagodnie łokciem stojącą obok przyjaciółkę, skrywającą oczy pod okularami przeciwsłonecznymi. - Albo walczyła z niewidzialnym przeciwnikiem, jak larpowcy.
- No wiesz co - szturchnięta obruszyła się teatralnie, poprawiając przyciemnione szkła, zbyt ciężkie, by długo trzymać się na nosie. - Może właśnie Vivi zajmuje się ważnymi, starożytnymi czarami, a wy tak ją wyśmiewacie.
Mówiąc to, okularnica sama zachichotała, w czym zawtórowały jej przyjaciółki. Cała trójka zgodnie śmiała się z tańczącej kilka metrów dalej nastolatki; śmiech ten zagłuszała skoczna i energiczna muzyka, sącząca się z głośniczka telefonu komórkowego. Syntezator, którego głos imitować miał ludzki, śpiewał w jakimś azjatyckim języku o teatralności życia, roztańczona dziewczyna starała się mu akompaniować, chociaż ledwo łapała oddech.
Bawiła się naprawdę dobrze. Wirowała, podskakiwała, łagodnie układała ciało w rozmaitych pozach. Różowe, nieco przykurzone tenisówki tarły z piskiem o nadgryzione przez czas płytki podłogowe, niegdyś kremowe, obecnie w odcieniu zwietrzałej kawy rozpuszczalnej; szara, wełniana spódnica falowała elegancko, w zaprzeczeniu kierunku podmuchów wiatru. Z zamkniętymi oczami, pewna swojej kreatywności oraz kończyn, Vivi wykonywała kolejne kroki.
Nagle, stanąwszy na palcach, zachwiała się i prawie straciła równowagę. Kosztem utrzymania się w pionie, pozwoliła sobie na zgubienie rytmu. Magia chwili zniknęła, nastolatka otworzyła oczy i chwilę wpatrywała się w kafelki pod stopami, niezadowolona.
- Weźże się w garść - zbeształa się, przenosząc spojrzenie na milknący z wolna telefon. Sztuczna wokalistka wydobyła z siebie ostatni ton i piosenka dobiegła końca. Vivi podeszła do ławki, gdzie zostawiła urządzenie i chwyciła je, by wyłączyć muzykę. Sprawdziła przy okazji godzinę; wyglądało na to, że miała w zanadrzu jeszcze kwadrans, co nieco ją zaskoczyło. Przebywała na dachu od niemal początku przerwy na lunch i spodziewała się, że zmarnowała tu znacznie więcej czasu. Roześmiała się, wzruszając ramionami. Na pewno nie zamierzała narzekać na ilość pozostałych minut, zamiast tego postanowiła je jak najlepiej wykorzystać.
Powróciła do odtwarzacza muzyki i spośród utworów wybrała faworyta ostatnich tygodni, rockowy kawałek ze znakomitym tekstem. Z głośnika popłynęły dźwięki basowej gitary. Dziewczyna roześmiała się i zaimprowizowała kolejne kroki.
Ukryte za węgłem nastolatki ostatkami sił powstrzymywały się przed wydaniem swojej obecności. Chociaż tak naprawdę żadnej z nich podglądanie Vivi nie bawiło, to wmawiały sobie, iż bawią się przednio, bowiem tego właśnie ich niedojrzałe umysły potrzebowały - taniej rozrywki. A cóż jest wyśmienitszą zabawą, niepotrzebującą użycia wyobraźni, niż nabijanie się z rówieśników?
O sekrecie Vivian dowiedziały się przez przypadek kilka dni wcześniej. Szukając miejsca na bezkarne wypalenie papierosa, natknęły się na dziewczynę, która, przeświadczona o swej samotności, pozwalała sobie na bezprzyczynowy taniec. Obyło się bez krępujących nagrań czy zdjęć, w końcu nie chodziło o zgnębienie koleżanki. "Zabawa" polegała wyłącznie na wychichotaniu uwag, obejrzeniu "pokazu" i szybkim opuszczeniu dachu tak, by zainteresowana niczego się nie domyśliła - to doprowadziłoby do niepotrzebnych nikomu spięć.
- Hej, może stąd już chodźmy - okularnica obrzuciła uważnym spojrzeniem kolorowy zegarek z silikonu, ciasno oplatający lewy nadgarstek. - Znam tę piosenkę, jest dość krótka, no i przed końcem przerwy chciałyśmy wypić po kawie, prawda, Amy?
Mówiąc to, przeniosła wzrok na blondynkę, niekwestionowaną liderkę grupki. Ta zamiast odpowiedzieć, zamyśliła się, spoglądając na wirującą koleżankę. Nie przyznawała się do tego przed swoimi przyjaciółkami, ale w głębi duszy zaczynała odczuwać głód bezmyślnego okrucieństwa. Do tej pory zagłuszała go racjonalnymi argumentami. Vivian, jak na amatorkę, radziła sobie zadowalająco, więc po cóż jej dokuczać. Mogły z tego wyniknąć same kłopoty, dziewczyna bowiem potrafiła odgryźć się za jakąkolwiek zniewagę. Chociaż nie przyjaźniły się, to również nie żywiły do siebie głębokiej niechęci, nie istniała zatem podstawa do zrujnowania reputacji Vivi.
Amy zdawała sobie z tego wszystkiego sprawę. Jednak ta delikatna zabawa zaczynała ją powoli nudzić. Umysł dopominał się o intensywniejsze wrażenia. O poczucie sprawowania kontroli. O poczucie siły. O zdominowanie kogoś psychicznie. Tego potrzebowała.
Muzyka ucichła. Zastąpił ją śmiech Vivi.
- A co byście powiedziały na nadanie zabawie tempa? - zachichotała Amy. Dziewczyny nieznacznie skrzywiły się, słysząc go. Ich miny nie spodobały się liderce. - No chodźcie. To będzie śmieszne.
- Huh? - w tej chwili było za późno na odwrót. Vivi usłyszała głos Amy, spojrzała z lękiem w kierunku bryły osłaniającej grupę. Przycisnęła komórkę do piersi, jakby małe urządzenie miało być jej tarczą. - Kto tu jest?
- Jessica, Sarah, ruszcie się - blondynka zmarszczyła brwi, dostrzegłszy niechęć malującą się na twarzach przyjaciółek. Sama wyłoniła się zza węgła, nie pozostało im zatem nic innego jak posłusznie za nią podążyć. - Cześć, Vivi!
- Umm... Cześć - odpowiedziała niepewnie, stukając palcem w ekran trzymanego telefonu. - Uh, haha... Długo już tu... jesteście?
- Oh, nie, spokojnie - Amy machnęła nonszalancko ręką. Dziewczyna nie była w stanie jej uwierzyć - nie, spoglądając w oczy. Jej twarz oblał pąs. Tymczasem blondynka kontynuowała. - Niestety, na twój występ się spóźniłyśmy.
- Wy-występ? - Vivi poczuła, jak miękną jej kolana. Czyli przeświadczenie o stałej obserwacji nie było wyłącznie oznaką postępu paranoi. Musiała odegrać głupią. - Heh, nie mam pojęcia, o czym mówicie. Przesiedziałam tu całą przerwę, słuchając muzyki. Miejsca takie jak to są często niemałym źródłem inspiracji...
- Oh, czyli lubisz taniec interpretacyjny? - liderka uśmiechęła się z satysfakcją. Powoli przypierała Vivian do ściany i odbierała jej kontrolę nad sytuacją. Bardzo jej się to podobało. Zbliżyła się o krok do swej ofiary, która zareagowała krokiem do tyłu.
Tańczmy - przebiegło jej przez myśl.
- Nie... Ja mówię o inspiracji literackiej - opanowanie drżącego głosu nie należało do najłatwiejszych. Nie rozumiała sytuacji, w jakiej się znalazła, przecież nie naprzykrzała się ani Amy, ani jej klice, zatem dlaczego teraz...? - Skąd w ogóle pomysł, że ja tańczę? Tego akurat nie potrafię, widziałyście mnie na zajęciach fizycznych, ruszam się jak kłoda.
- Mam na ten temat inne zdanie - blondynka splotła ręce na piersi, wciąż uśmiechnięta. Lęk emanujący od Vivian dawał jej niemałą radość i łagodził zmysły pragnące zastraszenia "oponentki". - Ruszasz się całkiem zgrabnie. Nie sądzisz, Jessica, że Vivi ma zadatki na wspaniałą tancerkę?
Wywołana zdjęła z nosa przyciemnione okulary. Wbiła spojrzenie w Sarah, szukając w niej wsparcia, lecz ta rozłożyła bezradnie ręce. Żadna nie bawiła się dobrze, żadna nie chciała też jednak podpaść charakternej Amy.
- Jessica - w głosie liderki rozbrzmiała ponaglająca nuta.
- T-taa - dziewczyna westchnęła.
- Ugh, Amy - Sarah postanowiła stanąć w obronie Vivian. - Naprawdę, chce mi się tej kawy, że nie wiem. Odpuść.
- Przecież nie robię nic złego - blondynka ponownie przystąpiła o krok. Tym razem Vivi nie cofnęła się, trwała w swoim miejscu jak skamieniała, wciąż tuląc do siebie drżącymi dłońmi telefon. - Nie wiedziałam, że tak źle znosisz komplementy.
Nastolatka nie odezwała się. Nie wiedziała, jak powinna zareagować. Miała świadomość, że wszystkie działania Amy to gra, mająca na celu ją przerazić i odrobinę upokorzyć. Cel wciąż nie był dla niej jasny.
- Erm... Dź-dziękuję za ten... komplement... No, skoro mnie nim już uraczyłaś, pozwolisz, że teraz sobie pój-... - kiedy próbowała wyminąć blondynkę, tak niespodziewanie chwyciła ją za przedramię, spiłowane paznokcie wbiły się w nieosłoniętą skórę. Vivian pisnęła. - Co ty wyrabiasz?!
- Uważam, że powinnaś pokazać się światu - Amy zacisnęła palce na telefonie dziewczyny, bezproblemowo go przejmując z jej rąk; szybko go odblokowała, odpychając delikatnie właścicielkę. Ta zatoczyła się i wpadła na Sarah, która złapała ją na chwilę przed bolesnym lądowaniem na posadzce.
- Hej! Oddawaj to! - nie było czasu na podziękowania. Vivi błyskawicznie doskoczyła do blondynki, chcąc jej odebrać swoją własność. Ta uchyliła się w ostatnim momencie.
- Amy! Przestań, to zaszło za daleko! - Jessica próbowała interweniować. Również ruszyła w stronę przyjaciółki, jednak Amy nie pozwoliła się do siebie zbliżyć.
- Daj spokój, chcę tylko nagrać Vivian, jak tańczy! Wszyscy mają prawo to zobaczyć!
- Oszalałaś! - Vivi przepuściła kolejną szarżę, ta również zakończyła się niepowodzeniem. - Na mózg ci padło!
- Kiedyś, gdy będziesz już sławna, podziękujesz mi za to - roześmiała się Amy, włączając kamerę. W jej żyłach pulsowała adrenalina, czuła się syta dzięki emocjom krążącym dookoła. Takiej właśnie zabawy naprawdę potrzebowała. - Proszę, Vivi, tańcz!
Obiektyw zdążył zarejestrować tylko agresywnie atakującą nastolatkę, kiedy to telefon został wybity z dłoni Amy. Drobny aparat uderzył o podłogę, chwilę potem na płytkach wylądowała blondynka, przyciskająca dłoń do mostka. Z niedowierzaniem uniosła wzrok, który skrzyżowała z wściekłym spojrzeniem Vivi. Agresja wyparła u niej strach.
- Ty... Mnie uderzyłaś - wymamrotała zduszonym głosem. Krew przetaczająca się w jej głowie wzbudziła nieprzyjemny szum w uszach. - Jak śmiałaś.
- Tak samo jak ty śmiałaś ukraść mi telefon - rzuciła Vivi, nachylając się po komórkę. Szybki ruch Amy sprawił, że płytka niemal zgniotła jej bark. - Cholera! Ty suko!
- Dziewczyny, przestańcie! - Sarah, najsilniejsza z grupy, próbowała rozdzielić walczące, jednak nie dało powstrzymać się nijak agresji, która wybuchła między tą dwójką. W kilka sekund obie stały już na nogach, zażarcie się siłując. Tej walki nie można było załagodzić. - Dosyć!
Nie słyszały jej, ogłuszone adrenaliną, działały tylko najpierwotniejsze instynkty. Szamotały się, wymierzając sobie kolejne ciosy. Amy śmiała się, Vivi warczała. W morderczym tańcu zaczęły niebezpiecznie zbliżać się do krawędzi dachu.
- Dziewczyny! Koniec! - wrzasnęła Jessica. - Spadniecie!
Świdrujący krzyk dosięgnął tylko uszu Amy. Otrzeźwiała na krótką chwilę i ostatkiem sił zrzuciła z siebie Vivian. Zamroczona szałem nastolatka chwiejnie cofnęła się i uderzyła biodrem o barierkę, zbyt niską, by uchronić ją przed upadkiem z czwartego piętra.
Wrzask spadającej trwał niecałe dwie sekundy, które z perspektywy zszokowanych dziewcząt rozciągnęły się do wieczności. Potem rozległ się przyprawiający o mdłości trzask pękającego kręgosłupa. Sarah upadła na płytki, wymiotując.
W okna sali lekcyjnej łomotał deszcz, skutecznie zagłuszając galopujące tam i z powrotem myśli Jessici. Dziewczyna nieobecnym wzrokiem spoglądała na skąpane w strugach wody boisko. Dwoje uczniów z klas pierwszych w popłochu uciekało przed nagłą ulewą, trzymali nad sobą rozpostarte kurtki. Biegnąc w stronę głównego wejścia, śmiali się, jakby cała sytuacja była naprawdę zabawna. Chichot urwał się w chwili, gdy jedno z nich wskazało na duży karton, z którego deszcz zmazał zapisany flamastrami żal.
Jessica zacisnęła pięści, zmuszając się do skierowania spojrzenia na tablicę. Poczuła wzbierające łzy. Sąsiadująca uczennica, zauważywszy pobłyskujące w kącikach oczu krople, wręczyła jej chusteczkę.
- Musisz być silna - szepnęła do niej. Dziewczyna skinęła wyłącznie głową, przyjmując chusteczkę z wdzięcznością. Nie miała zamiaru być silna. Nie po tym wszystkim.
Ponownie wyjrzała za okno, dziękując siłom wyższym, iż nie widać z niego wyraźnie dachu. Już samo wspomnienie tego miejsca przyprawiało ją o obrzydliwy ból głowy i słabość w członkach. Gdyby mogła, wymazałaby z pamięci jego istnienie.
Dzwonek obwieścił nauczycielowi koniec czasu na prowadzenie zajęć. Pożegnał on uczniów i zajął się pakowaniem książek do skórzanej teczki. Zebrani w sali ochoczo wrzucali dobytek do plecaków i czym prędzej opuszczali pomieszczenie. Jessica ospale podniosła się z krzesełka, chwyciła pusty zeszyt i bez słowa wyszła na korytarz. Niechętnie skierowała się w kierunku pracowni matematycznej. Nie miała głowy do liczb. Poza tym sala ta mieściła się zbyt blisko frontowych drzwi.
Przerwa minęła niepostrzeżenie i nagle przyszło jej wejść do słabo wentylowanego pomieszczenia, gdzie musiała spędzić następne długie kwadranse. Tu nie mogła pozwolić sobie na podziwianie sposępniałego świata zewnętrznego, bowiem w jego obraz wpisywała się chmara zniczy. W deszczu, zgasłe, wyglądały niczym milczący zastęp żałobników, co nie było porównaniem bezzasadnym. Ich widok powodował bolesny kurcz serca.
Jednocześnie nie chciała uważać na zapisywane obliczenia. Na ten moment nie była w stanie nic z tego pojąć, dlatego zdecydowała gapić się na klony, zrzucające powoli liście. Kiedy na niebie było słońce, drzewa prezentowały się przepięknie, teraz jednak wyglądały wyłącznie niepokojąco, zupełnie jak demony czyhające, by porwać ofiarę w zdrewniałe szpony.
Skrzywiła się. Skąd w jej głowie tak niedorzeczne porównania? Zwykle nie opisywała świata tak... poetycko. Wolała określenia suche, racjonalne, nawet gdy sytuacja, w której się znajdowała, była zaprzeczeczeniem racjonalizmu. Jak choćby ostatnie tygodnie, przypominające okrutny koszmar.
Najpierw wypadek Vivian. To momentalnie zagęściło atmosferę w szkole, bowiem okoliczności zdarzenia były niejasne. Cała grupa zgodnie przyznała się, że miała miejsce kłótnia między nimi a zmarłą, ale nie przyznały, że Amy, odpychając koleżankę w akcie obrony, jednocześnie ją wypchnęła za barierkę. Ten fakt pominęły dla własnego dobra. Zamiast tego stwierdziły, że dziewczyna, już wcześniej stojąca zbyt blisko krawędzi, odgrażając się, straciła równowagę. Nie istniała szansa, by obalić to kłamstwo, bowiem monitoring nie sięgał dachu, jednocześnie wytłumaczenie to wydawało się pedagogom naciągane.
Podjęto decyzję o zamknięciu dachu, który zgodnie z normami bezpieczeństwa już wcześniej powinien być wyłączony z użytkowania.
Dwa tygodnie później Sarah, najbardziej udręczona kwestią Vivi oraz koniecznością zatajenia prawdy, jakimś sposobem włamała się na szczyt budynku i skoczyła. Od tamtego momentu wszystko potoczyło się lawinowo. Dozorca, oskarżony o niedopełnienie obowiązków, straciwszy pracę, powiesił się. Rozgorzały plotki dotyczące prawdziwej wersji wydarzeń. Nauczyciele czujniej obserwowali ją oraz Amy. Obie śniły koszmary, w których pojawiała się Vivian ze złamanym karkiem, obiecująca rychły odwet oraz Sarah, zapłakana i drżąca, wypytująca o powód swojej śmierci.
Dach zapieczętowano drzwiami na kod, który znał wyłącznie dyrektor. A mimo to cztery dni po samobójstwie Sarah, życie tą samą metodą odebrała sobie Amy. Nikt nie rozumiał, jak dziewczyna dostała się na górę, dyrekcja w akcie desperacji postanowiła drzwi zaspawać. Mimo podjęcia ta drastycznych działań, wszyscy podświadomie wiedzieli, że to może nie wystarczeć.
Jessicą wstrząsnął nieprzyjemny dreszcz. Przez pierwsze sekundy nie rozumiała jego źródła, nauczycielka bowiem, zaznajomiona z jej przeżyciami, dała jej kilkudniową taryfę ulgową, nie stała zatem nad nią i nie wierciła w niej dziur surowym spojrzeniem.
Uświadomiła sobie powód dopiero po kilku mrugnięciach. Na zewnątrz panowała szarość w wielu odcieniach, nawet szkarłatne i złote liście straciły swą szlachetną barwę. A mimo to dziewczyna widziała mignięcie czegoś wyraziście żółtego.
Momentalnie oblał ją zimny pot i przypomniała sobie, jak zaledwie dwa dni temu jej znajoma z czwartej klasy zarzekała się, jakoby podążając za tajemniczą piosenką, natknęła się na zjawę. Co więcej, upiór kierował się w kierunku dachu, dziewczyna natomiast bezwolnie jej towarzyszyła. Dopiero na ostatnim odcinku schodów, niemal pod samymi drzwiami, mara, niezadowolona z jakiegoś faktu, rozpłynęła się, zabierając ze sobą melodię, zaś znajoma została przepędzona z klatki schodowej przez nowego woźnego.
Plotka w mniej niż dobę obiegła szkołę przynajmniej trzy razy, prowokując pytania o tożsamość widziadła. Niemal wszyscy byli zgodni, że to duch drugoklasistki, zmarłej w tragicznym wypadku.
Nastolatka chciała odciąć się od pogłosek. Duchy nie istniały. Koleżanka po prostu łaknęła uwagi, dlatego wymyśliła tę historię, by być w centrum wydarzeń.
Lampy zamigotały. Profesor przerwała tłumaczenie przykładu z podręcznika i z niepokojem spojrzała na jarzeniówki, to tracące moc, to znowu rozbłyskujące pełnym światłem. Uczniowie zaczęli szeptać.
- Spokój, spokój - nauczycielka machnęła książką. - To pewnie problemy z siecią, może zbliża się burza.
Jessica skuliła się, przytłoczona nagle lękiem. Wyjrzawszy za okno, ponownie dostrzegła żółtą plamę, stojącą między klonami. Plama okazała się żółtą koszulką z nadrukowaną na niej uśmiechniętą czaszką.
Znała skądś ten nadruk.
Nagle światło kompletnie zgasło, bez lamp sala wydawała się klaustrofobicznie ciasna.
- Jezu! - pisnęła dziewczyna siedząca pod ścianą. Ktoś nerwowo zachichotał.
- Może duch wpadł z wizytą?
- Nawet tak nie żartuj! - warknęła Jessica, zatrzaskując podręcznik. W wybuchłej wrzawie nikt jej nie usłyszał.
- Cisza, spokojnie! - pedagog zastukała linijką w biurko, przywołując klasę do porządku. - Powtarzam, to zapewne awaria. Pójdę zapytać dozorcę, co się stało. I żeby nikomu nie przyszło do głowy szwendać się teraz po szkole.
Powiedziawszy to, wymaszerowała z pomieszczenia, zostawiając uchylone drzwi. Jessica jako jedyna zainteresowała się profilaktycznym zamknięciem ich. Podeszła powoli do wyjścia i położyła dłoń na klamce.
Z korytarza dobiegł ją dźwięk piosenki "Wolf in Sheep's Clothing".
Do tej piosenki Vivi tańczyła ostatni raz.
Wspomnienie niemal natychmiast ponownie zasnuło się mgłą. Zamarła, wczepiona palcami w klamkę. To niemożliwe, nikt przy zdrowych zmysłach nie obwieszczałby wszystkim, iż włóczy się poza salą, a na pewno nie przy użyciu odtwarzacza muzyki.
Poczuła, że musi ostrzec właściciela telefonu przed jego własną lekkomyślnością. NIezauważona przez resztę uczniów, wyszła na zewnątrz. Cień przesuwał się na skraju korytarza, jednak muzyka wciąż była dość głośna. Jessica pobiegła w stronę, z której płynęły dźwięki.
Nie mogła dogonić ucznia. A w pewnym momencie nie mogła też zahamować biegu. Jej serce zatrzymało się na kilka chwil, kiedy uświadomiła sobie, że straciła kontrolę nad nogami. Wiedziała, że dzieje się właśnie coś przerażającego i że nie jest w stanie temu zapobiec.
Skręciła w kierunku schodów. Stukot podeszw o kamienne stopnie odbijał się echem po ciemnym, opustoszałym korytarzu. Wyglądało na to, że cała szkoła cierpiała z powodu braku prądu.
Pierwsze piętro, drugie... Droga zdawała się nienaturalnie przeciągać. Piosenka zbliżała się do końca, w ostatnich nutach dziewczyna dopatrywała się nadziei na odzyskanie samokontroli.
Trzecie piętro. Nagle melodia urwała się, by po sekundzie rozbrzmieć od początku. Przyspieszyła, świadoma już, dokąd prowadzi ją ten utwór.
Ostatnie stopnie pokonywała niczym w zwolnionym tempie. Serce łomotało rozpaczliwie o mostek, jakby pragnęło uciec, zanim sytuacja przybierze dramatyczny obrót. Świat zdawał chwiać się w posadach. Muzykę coś przytłumiło.
- Proszę, nie - jęknęła cicho, widząc majaczący przed nią cel.
Szerokie stalowe drzwi, stróżujące u wejścia na dach, wydawały się naprawdę ciężkie. Na krawędziach widać było osmalone ślady po usuniętym spawie, który to miał powstrzymać kolejne nieszczęścia. Przypominały szramy. Obok ramy ziała dziura po wyrwanym zamku kodowym, wyłaniały się z niej drobne kable.
Stanęła z drzwiami twarzą w twarz, lękliwie wyciągnęła dłoń ku "bliznom". Promieniowały ciepłem, zupełnie jakby pojawiły się chwilę wcześniej. Przejechała po nich palcami, następnie zaś sięgnęła ku klamce.
Przecież ich nie ruszę - przebiegło jej przez myśl. Chciała roześmiać się z ulgą, uświadomiwszy sobie ten prosty i racjonalny fakt, jednak usta jej nie słuchały. Nacisnęła na klamkę i delikatnie szarpnęła drzwiami. Te bez oporów otworzyły się, podwyższając ciśnienie dziewczyny. Dotychczas powstrzymywana warstwą metalu muzyka w jednym momencie naparła na nią niczym fala sztormowa, prawie ją przewracając.
- Guzdrzesz się. Wchodź.
Na dźwięk głosu zapragnęła odwrócić się na pięcie i uciec, niestety jej stopy posłusznie pokierowały ją prosto na dach.
Deszcz osłabł, nieco ospale uderzał w wyblakłe płytki. Wiatr rozpędził nieznacznie chmury, między którymi prześwitywało blado słońce. Podłoga była ślizga i każdy krok musiał być wyważony. Jessica próbowała wbić wzrok w swoje buty, na co nie pozwalała dziwna siła, władająca teraz jej ciałem. Zmuszona była do patrzenia na opartą niedbale o barierkę drobną postać, bawiącą się telefonem. Piosenka urwała się.
- Powinnam zapewne powiedzieć, że miło mi cię widzieć - postać wyprostowała się, krzyżując spojrzenie z przerażoną nastolatką; zaczęła powoli do niej podchodzić. - Ale skłamałabym. Szczerze mówiąc, mdli mnie na twój widok.
Wzajemnie - wzdrygnęła się.
- T-to po co mnie tu ściągnęłaś? - zapytała drżącym głosem. Zapytana przekrzywiła głowę.
- Nie jest to oczywiste? - potrząsnęła krótkimi, ciemnobrązowymi włosami. - Myślałam, że to ty byłaś najinteligentniejszą z waszej ekipy. Myliłam się? Zresztą nieważne.
Dziewczyna pstryknęła palcami. Kolana Jessici posłusznie ugięły się i nastolatka upadła prosto w kałużę, w tej samej chwili całkowicie drętwiejąc. Materiał spodni momentalnie nasiąkł wodą. Nie przejęła się, w tej chwili jej spodnie były najmniejszym problemem. Oto właśnie stała oko w oko z kimś, kto od kilku tygodni powinien spoczywać w zakopanej kilka stóp pod ziemią trumnie.
Ona nie ma prawa tu być. To przecież niemożliwe.
- Skąd... Skąd do cholery się tutaj wzięłaś? - zawołała, próbując się podnieść - bezskutecznie. Trwała w tej niewygodnej pozycji. - Zginęłaś!
- Ano! - roześmiało się widziadło. - Również byłam zaskoczona tym niespodziewanym powrotem. Ale przyznam, iż jest mi on całkiem na rękę.
Zmora obracała komórkę w palcach. Jessica rozpoznała w urządzeniu własność Amy. Panika oplotła jej płuca.
- Skąd masz telefon Amy?
- Hmm? - zjawa utkwiła wzrok w aparacie, po czym wzruszyła ramionami. - Poprosiłam ją, by mi go oddała. I tak siedziała już okrakiem na barierce, wiedziałam, że nie będzie go potrzebować.
Nastolatka poczuła się niczym po ciosie w twarz.
Była przy śmierci Amy.- Wiesz. Mój został na dachu, kiedy spadałam. A skoro o tym mowa...
Ręka Jessici zesztywniała na sekundę, po chwili zaś zanurzyła się w lewej kieszeni spodni. Nastolatka bezsilnie obserwowała poczynania kończyny.
- Nie tutaj... Ah, faktycznie! - mara klasnęła w dłonie, zauważywszy wybrzuszenie w kieszeni. Chwyciła drapieżnie dobytą przez ofiarę komórkę. - Nareszcie. Przyznam, że wabienie ludzi na chłam z jej karty pamięci było doprawdy upokarzające. Musiałam ściągnąć coś porządniejszego. Powiedz, co ona widziała w popowych tworach?
Dziewczyna nie odpowiedziała. Zazgrzytała tylko zębami w wyrazie wściekłości. Tymczasem zjawa wyrzuciła niepotrzebny przedmiot za barierkę.
- Mam nadzieję, że nikogo nie trafi - westchnęła, wygładzając szarą spódnicę. Wtedy rozległ się trzask. - Doskonale. Jego obecność wywołałaby niepotrzebne nikomu pytania, a nie mam do nich jakoś... głowy.
Mówiąc to, przekrzywiła szyję pod kątem nieosiągalnym dla normalnego człowieka. Pod warstwą nieco poszarzałej skóry wydać było ostre krawędzie połamanych kości. Ubezwłasnowolniona nastolatka zbladła, jej żołądek gwałtownie zafalował, grożąc torsjami.
- Proszę, nie rób tak - wymamrotała słabo, drżąc. - To obrzydliwe.
- Tak? Masz na myśli... - głowa odchyliła się w drugą stronę. Treść pokarmowa zalała jamę ustną Jessici, ta jednak nie mogła jej nawet wypluć, usta bowiem ścisnęły się zbyt mocno. Siedziała przez wydłużone niemiłosiernie trzy sekundy z wymiocinami w gardle, które zaczęły ją podduszać, kiedy to wszystko ustąpiło; nadtrawiony pokarm wrócił do żołądka, pozostawiając ohydny posmak na języku oraz nieco kwasu w gardle.
- Cóż, faktycznie powinnam przestać bawić się w ten sposób - zjawa chwyciła się za głowę i ulokowała ją z powrotem na kręgosłupie. Zachrzęściły kręgi. - Niby nastawili mnie w kostnicy, ale zrobili to tak marnie... Będę musiała coś z tym zrobić, chyba zainwestuję w szal.
To niewiarygodne - Jessica odkaszlnęła ciężko. Ona rozmawia ze mną jak gdyby nigdy nic... Błagam. Jeśli to sen, niech kończy się czym prędzej.
- Nie spodziewałam się, że mnie rozpoznasz - ciągnęła swobodnie nieumarła, nawijając na palec kosmyk włosów. - Wydawało mi się, że nie jestem zbyt podobna do siebie żywej. Rozumiesz, krótsza fryzura, szara skóra, i ta optymistycznie żółta bluzka... Jak nie ja.
- Skąd taka... zmiana wizerunku? - dlaczego zadała to pytanie?! Ta kwestia kompletnie jej nie obchodziła, nie w obliczu zagrożenia! A mimo to jej usta uformowały słowa.
Zmusiła mnie. Jak wielką władzę ma nade mną?- Oh, to proste. Moje włosy były zbyt zlepione krwią. Podobnie koszulka, tę wzięłam od mojej towarzyszki ze stołu obok. Nie chciałam wzbudzać ogólnej paniki, przychodząc tu wymazana własną krwią.
- Po co w ogóle przychodziłaś? - krzyknęła Jessica, szamocząc się. Z zadowoleniem zauważyła, że gdy rozpraszała nieumarłą rozmową, kontrola ustępowała. Musiała tylko podtrzymać dialog. - Nikt za tobą raczej nie tęskni na tyle, byś musiała wracać, co?
Wydawało się, że ta uwaga szczerze dotknęła zjawę. Zmarszczyła brwi i posłała dziewczynie urażone spojrzenie.
- Musiałaś mi o tym przypominać, prawda? - skrzywiła się i pstryknęła palcami, niwecząc wszelkie wysiłki ofiary odzyskaniem pełnej koncentracji. Ręce nastolatki zacisnęły się wokół jej szyi, naciskając brutalnie na krtań.
Przed oczami nieszczęśnicy zawirowały czarne plamy, cała zsiniała. Z oczu trysnęły łzy. Kiedy już miała stracić przytomność, nacisk zelżał. Ręce wycofały się niczym spłoszone jaszczurki i ponownie odrętwiały. Połknęła łapczywie powietrze, zastanawiając się, ile razy jeszcze znajdzie się na krawędzi uduszenia. Mara przemówiła.
- Skoro zastanawia cię powód mojej "wizyty", a jesteś na tyle tępa, by się jej nie domyślać, oświecę cię. Wróciłam, by zabrać was ze sobą. Zemsta, teraz pojmujesz?
- Zemsta...? - wycharczała wolno. To nie układało się w logiczny sposób, przynajmniej nie w całości. - Tylko po to...? I dlaczego "was"...? Co ja ci zrobiłam? Albo Sarah?!
Widmo nie raczyło rozwiać wątpliwości. Zgarbiona zbliżyła się do barierki, którą ostrożnie pogładziła.
- Wiesz co? Zabawnie się czułam, spadając. Być może przypomina to latanie, ale towarzyszy mu paskudna myśl, że lada moment wszystko się skończy, że przegrasz w starciu z kostką brukową.
Na chwilę zapadła cisza. Deszcz przestał padać, chociaż chmury wciąż zasnuwały niebo.
- Mój lot trwał dwie sekundy, prawda? - zjawa odblokowała swój aparat, zdjąwszy dłoń z metalowej rury i wytarłszy ją o spódniczkę. - Odlicz dwie sekundy. To naprawdę krótko. Za krótko na odtworzenie czegokolwiek. W ostatnich chwilach nie widziałam przebłysków przeżytych lat. Te opowiastki o wspomnieniach cisnących się w głowie to totalna bzdura. Chociaż kto wie. Może byłam zbyt zaślepiona furią, by móc dostrzec coś oprócz waszych twarzy.
Zjawa przekrzywiła głowę w ten ohydny sposób.
- Wkurzyłyście mnie. I to srogo. Nie powiesz, że jestem przewrażliwiona. Chciałyście zabawić się moim kosztem. Przez was skończyłam w ten sposób. Nie sądzisz, że odpłacenie się pięknym za nadobne to sprawiedliwość?
- Sprawiedliwość! - prychnęła Jessica. - Spaczona! Do cholery, chciałyśmy wstawić się za tobą! Starałyśmy się powstrzymać Amy! Szlag by cię, Sarah rzuciła się do rozdzielania was!
- I dlatego ona miała uniknąć kary - uśmiechnąwszy się, Vivi na ułamek sekundy przypominała prawdziwą siebie. Zaraz potem jednak łagodny uśmiech przerodził się w straszny grymas, rozwiewając iluzję. - Jest mi jej szkoda, w przeciwieństwie do ciebie i twojej przyjaciółeczki. Ona mnie zepchnęła, ty mnie okradłaś.
- Za ten telefon przepraszam! - odrętwienie znowu częściowo ustąpiło. Dziewczyna starała się nie dać po sobie poznać, co zamierza. - Nie wiem, dlaczego go ze sobą wzięłam. To był odruch. Głupi. Poza tym ja również chciałam to przerwać!
- Niedostatecznie - syknęła Vivian. Przymierzała się do ponownego pstryknięcia palcami, gdy to obok drzwi coś się poruszyło. Zmrużyła oczy. - Oho. Musisz mi na chwilę wybaczyć.
Lekkim krokiem przybliżyła się do leżącego pod ścianą obiektu. Rozległ się boleściwy jęk.
- No już, no już, cichutko - nieumarła szeptała uspokajająco. - Wiem, że to boli, ale nie mogłam pozwolić, byś komukolwiek powiedział...
- Vivian...? - Jessica wbiła przerażony wzrok w pochyloną marę. - Co to jest...?
- Nie poznajesz? - pojedyncze klaśnięcie zmusiło uspokajanego do uniesienia głowy, do tej pory wtulonej w kolana. - To przecież wasz nowy dozorca! Myślisz, że jakim sposobem sforsowałam zaspawane drzwi? Poprosiłam tego przemiłego człowieka o pomoc, ale nie mogłam pozwolić, by zdradził przełożonym, co zrobił, werbalnie czy pisemnie...
Kolejny jęk, tym razem dłuższy, brzmiał jak nawoływanie konającego zwierzęcia.
- Dlatego musiałam poprosić go też o wycięcie sobie języka oraz pozbycie się palców - dokończyła Vivi, wzdychając. - Nie rozumiem jego wyboru, ale muszę go uszanować.
- Jesteś... chora!
- Dlatego, że postanowiłam go oszczędzić? - zjawa odwróciła się gwałtownie, widocznie zdenerwowana. - Faktycznie, to czyni ze mnie niewyobrażalnego potwora.
- Zabiłaś już dwie osoby i upośledziłaś człowieka do końca życia!
- Jedną, nie zrzucaj na mnie odpowiedzialności za pierwszego woźnego - mara roześmiała się piskliwie, wplatając palce we włosy Jessici. Szarpnęła jej głową tak, by patrzyły sobie prosto w oczy. Oczy nieumarłej były przerażające - przekrwione, o jadowicie żółtych tęczówkach.
One były piwne.
- Nie mówię o woźnym, tylko o Sarah! - była gotowa opluć obrzydliwe wynaturzenie, które przyczyniło się do tylu nieszczęść. W jej sercu zapłonęła czysta nienawiść.
- Skąd pomysł, że to ja ją zabiłam...? - zdziwiła się Vivian. Puściła nastolatkę i cofnęła się o krok. - Nie. Ona sama skoczyła. Przywiodłam ją na dach, by z nią porozmawiać, podziękować... ale zobaczywszy mnie, kompletnie się załamała. Nie dała powiedzieć ani słowa, tylko przeprosiła mnie i wyminęła. To wszystko.
- A Amy? - jeszcze jedno pytanie, dwa, i powinna odzyskać władzę nad swym ciałem.
- Cóż, a jak uważasz? - zjawa zaczęła wyłamywać palce ze stawów. - Przykro mi, ale nie mogę powiedzieć wszystkiego, bowiem zepsułabym ci niespodziankę.
Wolność była w zasięgu ręki. Czuła, jak krew odżywia zamarłe kończyny, udało jej się nawet poruszyć stopą.
Ranny woźny wydał z siebie rzężący dźwięk, który sprowokował Vivi do ponownego oddalenia się od Jessici. Nieumarła przyklękła przy mężczyźnie i uważnie zlustrowała jego rany.
- O rety - westchnęła cicho, kręcąc głową. - Nie przemyślałeś tego, nieprawdaż? Wybrałeś życie, które zaraz się skończy...
Druga ofiara. I ostatnia.
Jessica spróbowała poruszyć jedną nogą. Następnie drugą. Obie były posłuszne jej woli. Powoli zaczęła wstawać, pilnując, by nie zwrócić na siebie uwagi nieostrożny ruchem lub hałasem.
- Wiesz... Pozwolisz mi na akt miłosierdzia? - Vivian ciągnęła monolog, gładząc dozorcę po głowie. Wolną dłonią sięgnęła po niewyraźnie zarysowany na płytkach ząbkowany przedmiot. Mężczyzna otworzył szeroko oczy, po czym zaczął się zajadle miotać. Znieruchomiał, spoglądając oprawcy w oczy. - Cichutko. To różnica kilku minut, tak szczerze.
Jessica trwała w miejscu. Nie miała szans na ucieczkę, ale miała w pełni naładowany telefon. Mogła kogoś poinformować!
Gdyby nie to, że telefon został w klasie, w plecaku.
Rozbrzmiał dzwonek. Vivi nuciła pod nosem.
- To najszybszy sposób. Oczywiście poszłoby szybciej, gdybym miała siekierę, ale wybrałeś piłę. Teraz połóż się i pozwól mi zrobić swoje.
Jessica posuwistym ruchem cofnęła się o pół metra, nie spuszczając oczu z mary, która klepała leżącego mężczyznę po ramieniu. Vivi chwyciła tradycyjną piłę, uniosła ją wysoko nad głową, jakby chwaliła się przedmiotem przed towarzyszką, i zanurzyła jej ostrze głęboko w karku dozorcy. Ząbki z łatwością wbiły się w skórę, masakrując mięśnie i naczynia krwionośne. Zjawa zaczęła odpiłowywać głowę nieszczęśnika, z obojętną miną spoglądała na krew, naznaczającą jej ręce, ubrania i narzędzie. Metal w starciu z kręgami zgrzytał w sposób przyprawiający o ból zębów. Krew rozcieńczać zaczął płyn wysiąkający z naruszonego rdzenia.
Co najciekawsze, woźny nie krzyczał, być może przez fakt, iż do płuc spływała gęsta posoka. Jedyne, na co było go stać, to szloch, któremu towarzyszył potok łez.
Jessica zgięła się wpół, nareszcie opróżniając żołądek w mało apetyczny sposób. Widok powolnej dekapitacji uzmysłowił jej, że nie doczeka cudu. Musiała o niego zawalczyć.
Głowa dozorcy, tocząca jeszcze łzy, uderzyła z plaśnięciem o płytki. Vivian, nadal dzierżąc unurzoną w posoce piłę, wstała powoli, podziwiając swoje dzieło. Zdobyte z niemałym trudem ubranie pokrywały szkarłatne kwiaty, które wkrótce miały zbrązowieć i uschnąć.
- Myślałam, że tego uniknę. Może powinnam była opatrzeć kikuty przed ściągnięciem cię na da-... - siła impetu wydusiła z niej resztkę powietrza, zaś żebra zatrzeszczały groźnie w kontakcie z ceramiczną posadzką. Obalona przekrzywiła głowę, by spojrzeć na przygniatającą ją ciężarem ciała Jessicę.
- Sprytne. Zauważyłaś, jak łatwo mnie zdekoncentrować, co? - roześmiała się bez emocji. - Bardzo ładnie. A teraz zejdź ze mnie, dobrze ci radzę.
- Chyba cię pojebało do reszty - Jessica zarechotała, wyrywając piłę z dłoni Vivi. Wycelowałam jej czubkiem w głowę mary, w miejsce, gdzie czaszkę zgniótł bruk. - Będzie mi chyba łatwiej urżąć ci ten łebek, skoro masz złamany kark, prawda?
- Teoretycznie tak, jednak ty tego i tak nie sprawdzisz - spokojny ton nieumarłej zbyt późno zaniepokoił nastolatkę. Gdy spoglądała jej w oczy, obezwładniło ją potężne odrętwienie. - Mówiłam. Teraz odłóż piłkę, zejdź ze mnie i pomóż mi wstać.
Uwięziona we własnym umyśle, przy pełnej świadomości działań zrobiła to, co nakazała Vivi. Mara otrzepała bluzkę z kurzu i deszczówki, po czym sięgnęła do ukrytego wcześniej w kieszeni telefonu. Bez słowa wybrała utwór - delikatną, melancholijną melodię, której wtórowała wokalistka o dźwięcznym głosie.
- Podaj mi rękę - nakazała Vivian, nie spuszczając z Jessici wzroku. Dziewczyna z obrzydzeniem wyciągnęła dłoń, którą zjawa złapała, uśmiechając się.
- Zabawmy się, co ty na to? - zapytała, chichocząc radośnie. Porwała Jessicę do tańca, klasycznego walca w takt piosenki z telefonu. Ciało dziewczyny z trudem dotrzymywało tempa narzuconego przez Vivi, stopy plątały się, wybijała je obie z rytmu.
- I jak? Dobrze się bawisz? Jak uważasz, jestem dobrą tancerką? - nieumarła nie pomyliła się ani razu, jej kroki były pewne i niezaprzeczalnie to ona prowadziła. Wirowały z gracją, mniejszą lub większą, po całym dachu, a w chwili, gdy Jessica wstąpiła przypadkiem w kałużę uformowaną pod zwłokami dozorcy, wszystko opisywały krwiste ślady butów, rozmywane przez krople wody rozsiane po całym "parkiecie".
Słońce całkowicie wynurzyło się zza chmur, rozpierzchłych pod naporem wiatru, który sekundował roztańczonym dziewczynom. W kałużach odbijało się chabrowe niebo, zaś odbite przez tafle światło słońca rozjaśniło cały dach, nie ustępujący teraz niczym najprawdziwej sali balowej.
Mijały długie minuty. Ku zgrozie Jessici, muzyka grała bez przerwy, uwięziona w pętli. Dziewczyna zaczynała odczuwać znużenie powtarzaniem kroków, jej kończyny drżały, zaś podeszwy butów ślizgały się po mokrej posadzce. Z twarzy partnerki nie schodził szeroki uśmiech.
-Tańczysz lepiej niż Amy, muszę to przyznać. Jesteś też spokojniejsza niż ona - szepnęła, przymykając oczy. - Krzyczała, rzucała mięsem. Coś okropnego. W końcu musiałam wyciąć jej ten jadowity język.
Vivi puściła nastolatkę, ta jednak nie potrafiła się zatrzymać. Wciąż wirowała, stukała piętą, wyginała się w eleganckich pozach wbrew woli. Mięśnie cierpiały.
- Teraz niech towarzyszy ci ten sympatyczny człowiek - na pstryknięcie palcami, bezgłowe ciało, jeszcze nieco broczące krwią, poderwało się z ziemi i koślawo dołączyło do Jessici. Ich ruchy były synchroniczne, zgrane, zupełnie niczym u pary trenującej ze sobą od wielu lat. Vivian oklaskiwała swych towarzyszy, gwizdała entuzjastycznie.
- Ah, znacznie zabawniej niż w pojedynkę! - zawołała, zakręciwszy się wokół własnej osi. Przypominała rozradowane dziecko. - Dziękuję, uświetniłaś ostatnie minuty tutaj.
Zaklaskała. Trup upadł bezwładnie na posadzkę, groteskowo powyginany wyglądał jak popsuta zabawka. Jessica rozkaszlała się, kiedy przymus osłabł dość, aby i ona mogła paść Vivi do stóp. Nieumarła poklepała ją po głowie.
- Już czas na wielki finał - obwieściła, unosząc kciukiem brodę dziewczyny. - Podekscytowana? To kulminacja twej roli. Zalśnisz niczym prawdziwa gwiazda.
Dziewczyna była wycieńczona, nie mogła nawet wykrztusić słabego protestu. Bez cienia skargi pozwoliła Vivian na schwytanie za nadgarstki i wspólnego przebycia metrów dzielących je do barierki.
- Zabawne. To naprawdę zabawne - wymamrotała pod nosem Vivi, posyłając dziewczynie szeroki uśmiech. Puściła jej ręce dopiero w chwili, gdy Jessica usiadła bokiem na barierce. W jej oczach lśniły łzy.
- Co teraz? - zapytała, zamykając oczy. Wiatr szarpnął jej włosami.
- Jak myślisz? - odparła mara, cofając się o krok. Kończyny nastolatki stężały. Wysunęła jedną stopę za krawędź dachu. - Ty sięgniesz bruku. Ja idę dalej grać.
Policja była bezradna w obliczu makabrycznego odkrycia dokonanego w szkolnym składziku. Brakowało ślad stóp, odcisków palców, narzędzia i świadków - nic prócz zdekapitowanego ciała i włosów należących do ofiary wypadku sprzed dwóch miesięcy.
Nie mogła również podjąć żadnych działań w związku z czwartym już samobójstwem, z zeznań uczniów widzących spadającą Jessicę nic nie wynikało.
Śledztwa w tych sprawach w końcu umorzono i opieczętowano jako niewyjaśnione. Pozostały wyłącznie plotki, mnożące się jak zjadliwe wirusy. Pogłoski o mściwym duchu szybko wydostały się poza mury szkoły, infekowały umysły i prowokowały do snucia teorii. Nikt nie chciał dawać im wiary.
Lecz czy można przeczyć istnieniu niewytłumaczalnej grozy, gdy ta wychyla się, uśmiechnięta, zza zakrętu korytarza w akompaniamencie zgrzytliwej melodii płynącej z uszkodzonego głośnika?
sobota, 15 listopada 2014
Nie-Alicja
Stoję tu. Słońce zdaje się krwawić, to mdłe światło mnie rani...
Krawędź rzeczywistości i fikcji zniknęła.
[To się nigdy nie skończy, Alicjo?]
Widmo białego kota przemyka obok spadającej w otchłań mnie.
Wibruję crescendo. Płacz. Łzy stukają w takt narzucany przez zegarek.
Zatańczmy w korowodzie z naszymi lękami.
Królik zamachuje się nożem. Tryska słoneczna krew.
Główki zwiędłych róż toczą się spod ostrza topora.
[Uciekaj stąd. Z rozkazu Kapelusznika mamy cię zabić.]
Suche łodygi wystrzeliły zdrewniałe kolce. Wczoraj dokonano zamachu stanu.
To, że tu jestem, to pomyłka. To nie mój świat.
Czemu mi nie wierzycie? Alicjo, ukradłaś mi moje miejsce...
Białe pąki plami krew królowej. Lustra trzeszczą groźbę pęknięcia.
Taneczny korowód zajęcy drwi ze mnie, skulonej pod płaszczem cieni.
Kto ci powiedział, że pragnę uciec ze swego świata? [Alicjo, odpowiesz mi?]
Stoję tu. W dłoni ściskam kryształową wskazówkę kieszonkowego zegarka.
Stoisz naprzeciw mnie. Z uśmiechem sięgasz ku bijącemu w ranie sercu.
Skąd masz moją twarz? Po co ci mój scenariusz? Pupilko wszystkich, czemu odrzucasz swoją rolę?
[Alicjo, dlaczego ściskasz ten wielki nóż?]
Ten tekst powstał przypadkiem. Nie wiem, czemu w przypływie szału literackiego go napisałam, na pewno winnym nie jest lektura mangi "Alicja w Krainie Serc". Mam nadzieję, że choć trochę wam się spodobał.
Nie musicie doszukiwać się w tym ukrytych metafor, sygnalizuję, iż ich po prostu nie ma.
czwartek, 23 października 2014
Wypadek przy pracy.
Ręka na policzku. I ręka głaszcząca włosy. Lekkie przekręcenie głowy w prawo i już wiem, kto przy mnie jest. Jason. Patrzył w moje oczy, nic nie mówił. Jedynie patrzył. Ból trochę zelżał. Albo się nasilił? Było mi obojętnie. Widziałam tylko bezradność w oczach ukochanego. Teraz to była najważniejsza dla mnie rzecz. Wiedziałam, że to już koniec. Czułam każde uderzenie serca, które zaczęło bić coraz wolniej. Jeszcze parę razy i całkowicie przestanie pompować krew. Zdołałam tylko wyszeptać "Kocham Cię". Nic już nie mogłam zrobić, nawet oddychać, a jednak...
Otworzyłam oczy. Zdziwiłam się niemiłosiernie, widząc siebie i Jasona. Parę metrów pod sobą. Otoczonych szkłem, plastikiem i drewnem. Było też pełno krwi, zapewne mojej. Rozejrzałam się bardziej. Ani żywej duszy w najbliższym i trochę dalszym otoczeniu. Tylko ja i on. Trzymał teraz rękę na mojej tętnicy szyjnej, a głowę na piersiach. Chyba nic nie wyczuł, bo zaczął krzyczeć z rozpaczy. Podleciałam bliżej. Widziałam strugi łez, płynących z jego oczu. Zastanawiałam się, czemu teraz dopiero zaczął płakać. "Może to przez szok"- odpowiedziałam sobie od razu.
Patrzyłam tak chwilę, zasmucona, jednak nie płakałam. Nie mogłam. Chciałam też jakoś pocieszyć go, ale nie wydałam z siebie głosu. Nawet piśnięcia. Zaczęłam myśleć nad tym wszystkim. "Jeśli jestem sobą i myślę, to mogę żyć"- doszłam do wniosku.
Przysunęłam się bliżej scenie. Wyciągnęłam dłoń w stronę Jasona. Nie musnęłam nawet skóry na jego ręce, a coś mnie już odepchnęło. "To jest chyba najdziwniejsze".
Spróbowałam dotknąć swojego ciała. Powoli zbliżałam rękę do twarzy. Kiedy ją dotknęłam, oślepłam na chwilę i znów poczułam ból. Ale nie tak mocny, jak wcześniej. Wróciłam do ciała.
Uniosłam powieki i wzięłam głęboki wdech. Jason podskoczył, wystraszony i się rozejrzał. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się mimo łez.
- Nie da się mnie tak łatwo pozbyć-powiedziałam żartobliwie.
- Emm... Miałaś szczęście po prostu- odparł, przestając się uśmiechać.
- Co jest?- zauważyłam też, że przygląda się badawczo.
-Masz czerwone tęczówki- odpowiedział.
Cholera.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Badabum!
Kiedyś napisałam takie coś i teraz to wstawiam za zgodą Karune.
Myślę, żeby to pisać dalej, ale to sami oceńcie.
(PotatoSalad aka Obsidia)
sobota, 11 października 2014
Powitanie...
*pokasłuje nerwowo* ekhem. Ja... witam wszystkich czytających bardzo serdecznie. Z tej strony... hmm, to głupie, wiadomo, że Karune się odzywa.
Witam was na moim czwartym blogu.
To nie pomyłka. 'Luźne kartki' jest numerem cztery *haha, SHI! Oby za szybko nie umarł* na liście. Tu również zamieszczać będę swoje opowiadania... nie będące AU *przynajmniej nie wszystkie*.
One-shoty, jakieś poważniejsze projekty, których nie będzie mi się chciało szukać we wszechświecie, dlatego zapisywane będą tutaj. Okazjonalnie postaram się 'zaszpanować' talentem plastycznym *a raczej jego brakiem*.
Uff. Zdaje mi się, że powyższy tekst jest bardzo bez sensu.
Mniejsza.
Jeżeli ktoś będzie chciał tu zaglądać... to miło.
Poniżej podam dwa linki z innymi blogami opowiadaniowymi.
DanganRonpa
Kagerou Project
*odnośnie linku nr 2 - póki co pisanie rozdziałów tam idzie mi opornie i nie wiem, kiedy wstawię 0.1, proszę serdecznie o wybaczenie.*
Może będzie chcieli mnie o coś spytać? Jeśli tak, to tu jest mój Ask.
Pozdrawiam was, pierwszego one-shota postaram się wstawić niedługo.
3majcie się.